Zastanawiasz się na pewno kim jestem...
A więc tak:.
Narodziłam się na skraju lasu Everflee, raczej tak mi mówiono.Pierwsze lata życia spędziłam pod opieka rodziców. To były dobre, beztroskie czasy .Mieszkaliśmy w dużym, niebieskim domu. Ale pewnego dna napadły na nasz dom dziwne twory.Pamiętam tylko tyle, że moi rodzice dzielne mnie bronili, ale to nie wystarczało, potworów było coraz więcej, i więcej, aż w końcu jeden z nich złapał mnie za kopyto, ból jaki temu towarzyszył był nie do opisani. Zdołam się wydostać, z trudem z domu. Biegłam i biegłam, wtedy jeszcze nie potrafiłam latać. Zabrakło mi sił, a w klatce piersiowej poczułam żywy ogień. Padłam twarzą w ziemie. Wtedy zaczął padać deszcz...więcej nie pamiętam zapadł mrok.
Obudziłam się w małym pomieszczeniu. Leżałam na satynowej kanapie przykryta niebieskim kocem. Starałam sobie przypomnieć co ostatnio się wydarzyło. Nagle do pokoju ktoś wszedł.
-O widzę, że się obudziłaś- był to ogier o łagodnym, melancholijnym, spokojnym głosie.
Starałam się zasnąć ale, on zauważył, że się poruszyłam.
-Hehe..-zaśmiał się pod nosem-nie udawaj, że śpisz, bo to na mnie nie działa...-
Posłuchałam go. Spróbowałam wstać, ale skończyło się dość bolesnym kontaktem z zimną posadzką...teraz sobie wszystko przypomniałam: rodziców, dom, potwory...aż mnie teraz ciarki przechodzą na o ich szkaradnych pyskach oraz o ym, że na pewno oni nie żyją...
-Gdzie..gdzie- mój jeżyk był jak z waty, nie potrafiłam powiedzieć nic sensownego.-
-Dobrze, spokojne- ogier podszedł do mnie i dopiero teraz zauważyłam jak on był ubrany, miał na sobie elegancki czerwony płaszcz. Po chwili zobaczyłam, że on jest ALICORNEM! Długa, szara grzywa, delikatnie rozczochrana spływała po bokach twarzy. Poczułam delikatne łaskotanie na całym ciele powoli. Podnosiłam się z podłogi...gdy ogier położył mnie na kanapie, dopiero w tym momencie zauważyłam, że moje kopyto jest zawinięte w bandaż. Ogier podszedł do mnie i oglądną je dokładnie. Zebrałam siły i zaczęłam wysilać się nad skleceniem dość poukładanego zdania.
-Gzie..-wzięłam głęboki oddech - Gdzie..są moi rodzie-Podniosłam głowę i popatrzyłam się prosto w oczy ogierowi. Oczy jego miały kolor czystego azurytu. Wyglądał dość staro w porównaniu do swojego głosu.
-może...-w w jego oczach ujrzałam nutkę zakłopotania i niepewności jednocześnie- może zacznijmy od początku...ja jestem Aleksander, a twoi rodzice..no ten...-nie potrafił dobrać słów-
-wiem-zrozumiałam o co chodziło Aleksandrowi-Moi rodzice nie żyją.-te słowa ledwo przeszły mi przez gardło...a z oczu łzy popłynęły strumieniami. Aleksander przytulił mnie.
-Będzie dobrze, obiecuję ci to....